Nagroda za monopol
Łukasz Krzempek
Pojęcie konkurencji odgrywa w ekonomii centralną rolę. To istnieniem konkurencji wyjaśniamy efektywność wolnego rynku – jako że firmy działające nieefektywnie są z niego wypychane – a ceny rynkowe skutecznie dopasowują podaż do popytu właśnie w warunkach konkurencji. Pół wieku temu, kiedy klarował się kształt ekonomii, jaką znamy obecnie, pokładanie tak dużego zaufania w siłach konkurencji nie wydawało się nadużyciem: szacuje się, że jeszcze w latach 70. udział zysków monopolistycznych w globalnym PKB nie przekraczał 1-2%.
Dziś jednak sytuacja wygląda całkowicie odmienne: udział ów, według różnych pomiarów, osiągnął lub niedługo osiągnie 20%, nie dając się dłużej bagatelizować. Znaczna część tego wzrostu przypisywana jest zazwyczaj branży technologicznej, gdyż korzyści skali i efekty sieciowe powszechnie w niej występujące kreują monopole naturalne. Renjie Bao, Jan De Loecker i Jan Eeckhout w swoim artykule z 2022 roku zajmują się jednak innym, być może nie mniej istotnym efektem. Zadają mianowicie pytanie, w jakim stopniu menadżerowie firm wynagradzani są za budowanie jej siły monopolistycznej.
Dążenie zarządzającego do zwiększenia pozycji konkurencyjnej firmy względem rywali intuicyjnie nie wydaje się zaskakujące. Autorzy uważnie rozróżniają jednak między siłą monopolistyczną, mierzoną marżą przewyższającą zysk „normalny”, czyli konkurencyjny, a samą wielkością firmy, czyli poziomem jej obrotów. Tradycyjne teorie postulowały, że lepsi menadżerowie zarabiają więcej i zarządzają większymi firmami. Cytowani tu badacze dodają, że znaczenie ma nie tylko rozmiar, ale i marże.
Dlaczego ta dekompozycja jest jednak istotna, zarówno dla naukowców, jak i decydentów? Otóż o ile w warunkach konkurencyjnych, jak pisałem we wstępie, interes prywatny zbiega się z publicznym, tak wzrost siły monopolistycznej oznacza, że większy zysk firmy przekłada się na stratę dla ogółu. Odwraca to perspektywę normatywnego spojrzenia na rekordowe zarobki topowych menadżerów: nawet jeśli zarabiają tak dużo, ponieważ są skuteczni, ta skuteczność szkodzi społeczeństwu. Oznacza to więc inne implikacje dla kwestii takich jak opodatkowanie, regulacje czy nawet kształcenie „biznesowe”.
Bao, De Loecker i Eeckhout szacują, że średnio za 46% płacy menadżerów odpowiada siła rynkowa (reszta przypada na rozmiar firmy). Trend w czasie jest jeszcze silniejszy – 58% wzrostu w płacach zarządzających to zasługa siły rynkowej. Co więcej, trendy w czasie silnie pokrywają się między zarobkami menadżerów a zyskami monopolistycznymi, w szczególności wykazując stagnację do okolic 1980 roku i eksplodując w kolejnych dekadach.
Szczególnie istotny wydaje się fakt, że proporcje te nie rozkładają się równomiernie wśród kadr zarządzających. U topowych menadżerów zależność jest jeszcze silniejsza: 80% ich zarobków i niemalże cały ich wzrost od lat 80. badacze przypisują sile monopolistycznej zarządzanych przez nich przedsiębiorstw. Może to prowadzić do sytuacji, w której im lepszy jest menadżer, tym większa strata społeczna wynika z jego działalności.
Czy powinniśmy więc nadal traktować sukces menadżerów jako jednoznaczny znak ich wartości dla gospodarki? Jeśli, jak pokazuje badanie, ich wynagrodzenie nie tyle odzwierciedla wzrost efektywności, co zdolność do budowania i wykorzystywania siły monopolistycznej, to tradycyjna narracja o rynkowej sprawiedliwości przestaje się bronić. Zysk monopolistyczny to wszak pod względem ekonomicznym ekwiwalent renty gruntowej, której szkodliwość znana była już w XIX wieku. Kluczowe pytanie brzmi zatem, na ile w dzisiejszej gospodarce zachowany jest zdrowy balans między nagradzaniem produktywności a utrzymaniem konkurencji rynkowej.