Migranci zagrożeniem dla europejskiego stylu życia?

Migranci zagrożeniem dla europejskiego stylu życia?

Struktura nowej Komisji Europejskiej z pewnością wywołała u wielu z nas przynajmniej zdziwienie. W składzie nowej komisji będzie wiceprzewodniczący odpowiedzialny za ochronę europejskiego stylu życia. Sama nazwa funkcji brzmi wystarczająco źle. Niestety, jeszcze bardziej niefortunne jest połączenie kilku funkcji w tej samej osobie. Wiceprezydent będzie odpowiedzialny także za migrację, bezpieczeństwo, edukację i zatrudnienie. Jak zauważyło wielu komentatorów, von der Leyen (być może nieumyślnie) połączyła migrację i obronę wartości europejskich. Pytanie nasuwa się nam zatem samo: jakie dokładnie zagrożenie stanowią migranci dla tych wartości?

Laikowi może wydawać się nieco dziwne, gdy na ten temat dyskutują także ekonomiści. W końcu agenci w większości naszych modeli różnią się pod wieloma względami, ale zazwyczaj nie dotyczy to narodowości. Mimo tego, decyzja danej osoby o asymilacji z kulturą kraju, a także jej konsekwencje są z definicji ekonomiczne. Czy jako imigrant powinieneś poświęcić swoje ograniczone zasoby (czas i pieniądze) na naukę języka i poznanie lokalnej kultury?

Zacznijmy od krótkiego spojrzenia na jedną z największych fal emigracji w historii. Pod koniec XIX wieku Europejczycy z całego kontynentu masowo emigrowali do Ameryki. Aby zorientować się jaka to była skala, wystarczy powiedzieć, że przed I wojną światową, aż 15% populacji USA urodziło się poza ich granicami. Czy ten masowy napływ imigrantów doprowadził do upadku amerykańskich wartości?

Naukowcy z kilku uznanych amerykańskich uniwersytetów: Ran Abramitzky (Stanford), Leah Boustan (Princeton) i Katherine Eriksson (UC Davies) spędzili niezdrowo dużo czasu studiując tą pierwszą falę migracyjną. Wspólnie stworzyli bazę danych, która zawiera informacje o członkach tej samej rodziny, ale po dwóch stronach oceanu. Łącząc dane amerykańskie i norweskie, byli w stanie porównać wyniki ekonomiczne braci w rodzinach, w których przynajmniej jeden wyemigrował do USA. Wyniki wskazują, że emigranci byli wówczas „negatywnie” wybierani: zwykle byli to ludzie, którzy mieli gorsze perspektywy na lokalnym rynku pracy ze względu na mniejszą wykazywaną produktywność. Możemy podejrzewać, że była to grupa, która raczej miałaby więcej problemów z asymilacją niż mniej.

Czy się zintegrowali, a jeśli tak, to ile im to zajęło? Aby odpowiedzieć na te pytania, potrzebujemy miary asymilacji. Do wyboru mamy kilka, takich jak znajomość języka, wzorce konsumpcji, płace i małżeństwa. Jednak żadna z tych miar nie jest doskonała. Autoocena biegłości władania danym językiem jest podatna na manipulację, czytaj: ludzie kłamią. Dane dotyczące koszyków konsumpcyjnych z przełomu XIX i XX wieku są rzadko dostępne. Wynagrodzenie i stan cywilny są również kłopotliwymi miernikami integracji. Jeśli pracodawcy (lub potencjalni partnerzy życiowi) w danym kraju różnicują swoje wybory w zależności od kraju pochodzenia, dane mogą nam podpowiadać, że migranci nigdy się nie integrują, pomimo dołożenia wszelkich starań. Ran, Leah i Katherine znaleźli alternatywne rozwiązanie. Zbadali imiona z aktów urodzenia. Imiona spełniają trzy kryteria: nie można ich sfałszować, są dostępne dla wszystkich z danego spisu powszechnego i zależą tylko od woli migranta. Założyli, że jeśli rodzice chcą zasymilować się z lokalnym środowiskiem, będą nazywać swoje dzieci Johnem i Charlesem, zamiast Janem i Karolem.

Studiując historię imion w poszczególnych rodzinach Ran, Leah i Katherine odkryli, że imigranci, którzy spędzili więcej czasu w USA, dawali swoim dzieciom bardziej lokalnie brzmiące imiona. Ich obliczenia pokazały, że matki rodząc za granicą dostosowują się do lokalnej normy pod względem imion swoich dzieci po dziesięciu do piętnastu latach. Ponadto okazało się, że imigranci z biedniejszych krajów asymilowali się najszybciej. Gdyby Ran i współautorzy zakończyli na tym pracę, ich badania byłyby bardzo ciekawą, ale tylko historyczną analizą. Jednak autorzy poszli o krok dalej i zbadali, w jaki sposób obecni imigranci wybierają imiona swoich dzieci. Dziś tabela przepływów ludności ma już innych liderów. Meksyk stał się głównym krajem pochodzenia, a Europa pozostaje daleko w tyle. Nie zmieniło się jednak tempo konwergencji z lokalną kulturą.

Podobne badanie dla Europy może być trudniejsze do wykonania, ze względu na brak danych dotyczących imion. W związku z tym, Alberto Bisin (NYU) i Giulia Tura (European University Institute) zdefiniowali asymilację jako sytuację, w której rodzice-imigranci rozmawiają ze swoimi dziećmi po włosku. Oszacowali, że do 75% imigrantów zintegrowało się z dominującą kulturą w ciągu jednego pokolenia. To znaczy, że aż 75% dzieci imigrantów mówiło już po włosku do swoich dzieci. To badanie nie jest odosobnione. Alan Manning (LSE) i Sanchari Roy (King’s College London) opowiadają podobną historię. Imigranci nie stanowią zagrożenia dla kultury. Wręcz przeciwnie, im dłużej imigrant przebywa w kraju, tym bardziej prawdopodobne jest, że dostosuje się do lokalnej kultury; a od drugiego pokolenia nie można ich odróżnić od ludzi mających lokalnych przodków. Inne badania pokazują nawet, że ograniczenie możliwości posługiwania się ojczystym językiem w szkole przez imigrantów może prowadzić do ich niższej asymilacji, jak podaje Vasiliki Fouka (Stanford).

Reasumując, powiązanie ochrony europejskiego stylu życia (cokolwiek to ma znaczyć) z imigracją, jak to ma robić jeden z komisarzy europejskich, nie tylko nie ma podstaw empirycznych, ale może również przynieść niezamierzone i odwrotne do oczekiwanych rezultatów oraz doprowadzić do mniejszej integracji imigrantów z lokalnymi społecznościami.

GRAPE | Tłoczone z Danych – Dziennik Gazeta Prawna (15 listopada 2019)

Tags: 
Tłoczone z danych