Polska potrzebuje prywatnego finansowania nauki

Polska potrzebuje prywatnego finansowania nauki

Myślenie o nauce w kategoriach zlecania badań jest nie tylko utylitarnym (i upokarzającym) jej deprecjonowaniem, ale także - znów delikatnie mówiąc - krótkowzrocznością.

Joanna Tyrowicz

Na tydzień przed ogłoszeniem tegorocznych nagród Nobla świat akademicki obiegła wiadomość, że laureaci w ekonomii z 2019 r. – Esther Duflo i Abhijeet Banerjee – porzucają Massachusetts Institute of Technology w Bostonie i przenoszą się na Uniwersytet w Zurychu. Ten ruch był możliwy m.in. dzięki sfinansowaniu z prywatnych funduszy nowego centrum badawczego za 32 mln dolarów przez Fundację Lemannów, czyli rodziny miliarderów z Brazylii.  

Duflo i Banerjee także w USA nie cierpieli na brak funduszy. Od 20 lat, kiedy jeszcze nie było zbyt wielu dowodów na to, że ich badania nad przezwyciężaniem ubóstwa w krajach niezamożnych zrobią przełom w nauce – otrzymali łącznie kilkaset milionów dolarów na Poverty Action Lab (J-PAL), finansowany do dziś przez szejka Mohammeda Abdula Latifa Jameela. Finansowanie to pozwala zespołom doktorantów, post-doków i profesorów robić badania w Indiach, Kenii czy Peru, które uczą świat, jak skutecznie wspierać wychodzenie z ubóstwa.  

Biznes na świecie finansuje badania podstawowe

Finansowanie nauki przez prywatnych darczyńców nie jest zawężone do USA i Szwajcarii, ani wyłącznie do naukowców z papierami na wybitność. Duński producent materiałów izolacyjnych Rockwool za pomocą fundacji otworzył już drugi ośrodek badawczy: po Kopenhadze (ok. 30 mln euro rocznie) finansują RFBerlin (drugie tyle), dając młodym naukowcom dowolnej narodowości spokojne sześć lat po doktoracie na robienie i publikowanie wartościowych badań z ekonomii pracy. W tymże samym Berlinie Centrum Nauk Społecznych WZB ma niemal połowę wynoszącego ok. 40 mln euro rocznego budżetu ze środków prywatnych, pozostałą kwotę dokłada land, albo pochodzą ze zdobytych w konkursach federalnych projektów naukowych.  

Szwedzki odpowiednik Konfederacji Lewiatan czy też Corporate Connections finansuje od czterech dekad IFN w Sztokholmie - ośrodek badań naukowych, który nie tylko ściąga młodych naukowców, ale także zapewnia ścieżkę kariery dla najlepszych badaczy, którzy chcą pozostać w działalności czysto badawczej (tj. bez dydaktyki na uczelniach albo angażowania się w analizowanie bezpośrednio polityki gospodarczej w zespołach badawczych banków centralnych czy rządu).  

Volkswagen od 1945 roku przekazuje landowi Dolnej Saksonii kilkaset milionów euro rocznie na badania podstawowe w jednostkach naukowych tego landu, niezależnie od środków publicznych z budżetu federalnego oraz landowego. Finansowane są koptologia, fizyka teoretyczna czy mikrobiologia, tj. badania podstawowe, których nikt nie próbuje podporządkować krótkoterminowemu interesowi tej czy innej firmy. Badania o bezpośrednich zastosowaniach gospodarczych firma finansuje z dodatkowego budżetu.  

Takich przykładów jest więcej. W każdym kraju europejskim firmy (niekoniecznie tylko duże korporacje) finansują badania podstawowe. Niektórzy robią to poprzez fundacje, inni finansują strukturalnie niezależne instytucje badawcze. Jeszcze inni wchodzą w koalicje z podobnymi firmami, by wspólnie uruchomić większą transzę środków, dając tym samym szanse na jakościowe badania naukowe.  

Naukowcy to nie są "tańsi konsultanci"

Możemy długo rozprawiać o tym, że w Polsce jest za mało środków publicznych na naukę. Możemy wyrażać tę troskę w malejących procentach PKB, lub przez pryzmat prawdziwych historii z ludzką twarzą. Warto podkreślać, że adiunkt (czyli osoba po doktoracie) zarabia mniej niż średnia krajowa, a doktorant(ka), jeśli postanowi np. urodzić dziecko lub zostać z maluszkiem w domu – trafia do systemu pomocy społecznej, bo stypendium należy zgodnie z przepisami zawiesić. Jeszcze inną historią z ludzką twarzą jest to, że kierownicy projektów naukowych (ta garstka ok. 10 proc. szczęśliwych zwycięzców konkursów grantowych) otrzymują za swoją pracę mniej niż połowa płacy minimalnej. A już najbardziej powinno przejąć to, że naukowiec w Polsce dostaje na start dosłownie flamaster do dydaktyki, bo nie ma szans na sensowny komputer, zakup danych czy aparatury, ani budżet na wyjazdy na seminaria i konferencje. To są wszystko historie tak dojmujące, że świat nienaukowy w Polsce konsekwentnie zamyka na nie oczy, bo znieść pełną świadomość faktów po prostu trudno.  

Tyle tylko, że finansowanie publiczne nauki w Polsce mimo wszystko istnieje. Jest za małe, jest – powiedzmy – kontrowersyjnie alokowane. Jego mizeria realnie uniemożliwia wielu osobom rozwój ich potencjału (i dlatego z Polski uciekają). Administracje uczelni, walcząc o utrzymanie płynności, czasem tracą z oczu priorytety i oczekują od reszty świata – w tym od biznesu – że będzie się poruszał po bezsensownym labiryncie przepisów i gąszczu konwenansów, zamiast faktycznie coś ułatwiać. I też prawdopodobnie nie rozwiążemy problemu niedofinansowania badań w Polsce, dopóki nie oddzielimy nauki od wyłudzania pieniędzy na rozmaite towarzystwa wzajemnej adoracji o zupełnie nienaukowym uprawianiu teorii spiskowych nie wspominając. Finansowanie obu marnotrawi część już i tak skromnego finansowania publicznego. Ale ono jest.  

Tymczasem finansowania prywatnego nauki w Polsce po prostu nie ma. Z rozmów z przedstawicielami polskiego biznesu wynika, że naukowcy mają być w ich przekonaniu tańszymi konsultantami, najlepiej jeszcze posiłkując się najtańszą, studencką siłą roboczą. Biznes w Polsce często uważa, że stypendia dla zdolnej młodzieży i zaangażowanie w programy kształcenia – same w sobie godne pochwały oczywiście – są wspieraniem nauki. Za kilkadziesiąt tysięcy złotych wartości marketingowej rocznie, dziekani i rektorzy ściskają dłonie prezesów firm i wieszają plakietki z logo różnych firm na rozmaitych ścianach, ale ściśle zero złotych z tych środków trafia na badania. Czasem powstają jakieś współprace dydaktyczne, które też z uprawianiem nauki nie mają nic wspólnego. Biznes, trochę jak od niedawna niektóre ministerstwa, widzi naukę w roli tych, którzy przyjmą zlecenie na nową śrubkę (lub też nowy kod). Nie dostrzega w naukowcach ani talentu wykraczającego poza ich granice poznania, ani aspiracji do ścigania się ze światową czołówką.  

I na coś się pan przydał mojemu biznesowi, panie Kopernik?

Myślenie o nauce w kategoriach zlecania badań jest nie tylko utylitarnym (i upokarzającym) jej deprecjonowaniem, ale także – znów delikatnie mówiąc – krótkowzrocznością. Nie warto zaprzeczać faktom: mnóstwo dzisiejszych dóbr całkiem spowszechniałych oraz wynalazczych nowinek wzięło się z badań podstawowych, często nakierowanych na zupełnie inny cel. Argument, że część badań podstawowych nie przyniosła takich użytecznych efektów jest równie sensowny, jak ten, że nie każdy uczeń szkoły muzycznej zostaje wirtuozem. Przysięgam, w imieniu całego środowiska, że gdybyśmy z góry wiedzieli, które badania najbardziej przysłużą się ludzkości, robilibyśmy tylko te właśnie.  

Poza tym bez badań podstawowych wynalazki finansowane utylitarnie przez biznes będą opatentowane. A to oznacza, że ktoś będzie mógł komuś innemu zabronić dostępu do dalszych badań (lub zażądać za nie sowitej opłaty). Rozwój innowacji spowolni, a nie przyspieszy. A kraje na dorobku przestaną w ogóle mieć szansę cokolwiek ugrać.  

Pierwszy krok do prywatnego finansowania nauki nie jest nawet bardzo trudny, zwłaszcza jeśli mówimy o większych korporacjach: wystarczy zaangażować się na 10 lat (kilkanaście jeśli kogoś interesują obszary laboratoryjne) w projekt w skali kilku milionów rocznie i otworzyć konkurs na projekty instytucji badawczej. Te pieniądze trzeba powierzyć ambitnemu naukowcowi lub zespołowi, który przedstawi najbardziej przekonujący koncept jednostki o aspiracjach światowych. Każda z takich jednostek może w swojej dziedzinie stać się niezbędnym przełomem. Przynajmniej niektórym naukowcom będzie się chciało wymyślić koncept na ośrodek badawczy i zaproponować agendę. Kilkanaście takich projektów – poza ramami uczelni publicznych, żeby sobie niepotrzebnie nie wiązać rąk – jest w stanie w ciągu kilku lat pościągać do Polski fajnych naukowców, zbudować zespoły wokół liderów i ruszyć z kopyta. A co wyrośnie i się ukorzeni, potem trzeba hołubić, jak robią to wszyscy inni.  

Nauka wszędzie na świecie funkcjonuje lepiej dzięki biznesowi, który rozumie cel i wartość badań podstawowych i je po prostu finansowo wspiera. Nie wiem po co upierać się, że w Polsce nauka musi sobie poradzić sama.  

Źródło: Gazeta Wyborcza, 9 grudnia 2025 r.