Śpieszmy się kochać spółki giełdowe

Śpieszmy się kochać spółki giełdowe

W tysiącach podręczników finansowych o oszczędzaniu, na przykład na emeryturę albo „gorsze czasy”, przeczytamy, że najlepiej inwestuje się pieniądze, które możemy stracić, najlepiej na bardzo długie terminy liczone raczej w dziesiątkach lat a nie w miesiącach oraz że najlepszymi momentami do dodatkowych inwestycji są zwykle okresy, w których wydźwięk większości komentarzy rynkowych jest pesymistyczny i rynkowych optymistów ze świecą szukać.  Jak zwykle z tak ogólnymi i prostymi zasadami bywa, wprowadzenie ich w praktyce nastręcza wielu problemów, albo przynajmniej wymaga doprecyzowań i dodatkowej uwagi. Dziś zajmiemy się jednym w takich wyzwań. Jak historia rynków finansowych pokazuje, firmy nie żyją wiecznie, a nawet – w przeciwieństwie do nas ludzi – przez ostatnie kilkadziesiąt lat – firmy żyją coraz krócej.

Niedługo, bo w kwietniu tego roku minie 30 lat od pierwszej sesji giełdowej na polskiej giełdzie, na której można było kupić akcje pięciu firm: Tonsilu, Próchnika, Krosna, Kabli i Exbudu. Gdybyśmy na tej sesji kupili po kilka akcji tych spółek i jak każą podręczniki zapomnieli o tej inwestycji a dziś przechodzilibyśmy na zasłużoną emeryturę i tuż po wspaniałej imprezie pożegnalnej w pracy zaglądnęlibyśmy w końcu na nasz rachunek inwestycyjny to moglibyśmy się mocno zdziwić. Po pierwsze, nie wszystkie akcje w ogóle na naszym rachunku by się znalazły. Na przykład, Tonsilowi się nie udało i ogłosił upadłość w 2004. Podobnie jak i Krośnieńskim hutom szkła czy Próchnikowi, których upadłość sądy ogłosiły w 2009 i 2018 roku. Dwie pierwsze marki istnieją jeszcze na rynku, ale nie na rynku kapitałowym. W przypadku Kabli i Exbudu najprawdopodobniej zamiast akcji zobaczylibyśmy pewne sumy pieniędzy, które otrzymaliśmy w zamian za akcje podczas wezwań do ich sprzedaży. W tych przypadkach na naszych inwestycjach „wyszlibyśmy” dużo lepiej na papierze, bo spółki zostały wycofane w obrotu giełdowego w wyniku sukcesu i wykupienia ich przez inwestorów zagranicznych (skandynawskich w obu przypadkach) po relatywnie dobrych cenach. Niestety, stopy zwrotu już po uwzględnieniu inflacji były ujemne, nie mówiąc o tym, że pieniądze od momentu wezwania leżałyby na naszym rachunku bezczynnie, gdybyśmy tak jak zakładaliśmy, o naszych inwestycjach zapomnieli. Gdybyśmy porównali indeks giełdowy wtedy i dziś moglibyśmy oczekiwać, że nasz portfel będzie ponad czterdziestokrotnie więcej wart niż na początku inwestycji. Niestety, w rzeczywistości, dla naszego portfela po uwzględnieniu strat wynikających z upadłych spółek, nasz portfel ledwo by przekroczył zainwestowane trzydzieści lat temu sumy.

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to specyficzne pierwsze pięć spółek, że rocznik 1993 był lepszy pod względem długowieczności, czy też, że portfelem jednak trzeba się zajmować. Racja. Naukowcy jednak zwracają uwagę, że tego typu procesy nie są niczym niespotykanym i dotyczą nawet największych i najbardziej popularnych giełd i indeksów takich jak S&P 500. Richard Foster oraz Sarah Kaplan z Yale University obliczyli, że średnia długość życia spółki z tego indeksu spadła z ok. 67 lat w latach dwudziestych ubiegłego wieku (choć formalnie sam indeks liczony jest od 1957 roku) do ok. 15 lat w XXI wieku. Co nie oznacza oczywiście, że spółki tak szybko umierają (upadają), ale bardziej chodzi o to, że wiele z nich jest przejmowana i wycofywana z giełdy, dzielona, przejmuje inne spółki i się z nimi łączy czy zmienia formę na inną niż spółka akcyjna. Według Fostera strategia polegająca na zakupie akcji tego indeksu i zapomnieniu jest gorsza niż zarządzanie portfelem i wymiany akcji na nowo wchodzące do indeksu. Wyniki te nie są jednoznaczne, bo metoda, a w zasadzie szereg założeń jak dokładnie to zarządzanie miałoby wyglądać (kiedy dokładnie kupujemy nowe akcje, kiedy pozbywamy się wychodzących z indeksu, kiedy reinwestujemy środki z otrzymanych dywidend etc.) bardzo mocno wpływa na wnioski. Panowie Jeremy Siegel oraz Jeremy Schwartz z University of Pennsylvania przeprowadzili takie sprawdzenie i doszli do wniosku, że to jednak inwestowanie typu „kup i trzymaj na zawsze” jest dużo lepsza niż aktywne (lub być może lepiej byłoby powiedzieć – zbyt aktywne) zarządzanie portfelem. Główna różnica w ich obliczeniach to założenia dotyczące kosztów transakcyjnych oraz ewentualnych dochodów odsetkowych z części okresowo niezainwestowanych środków. Czyli diabeł znów w szczegółach.

Jedno jest pewne, samodzielne oszczędzanie tego typu wymaga jednak pewnych prac pielęgnacyjnych, czasami sezonowych, czasami rocznicowych. Pozostawienie portfeli naszych oszczędności w zapomnieniu może spowodować nasze rozczarowanie wtedy, kiedy będziemy chcieli z nich skorzystać. Świat zmienia się coraz szybciej, a nie wszystkie podręczniki do inwestowania dostosowano już do tego tempa.

 

GRAPE | Tłoczone z danych dla Dziennika Gazety Prawnej, 30 lipca 2021 r.

Tags: 
Tłoczone z danych